17 maja 2012 roku czyli niemal w drugą rocznicę zabójstwa Maxa Itoy
prokuratura umorzyła śledztwo w jego sprawie. Powodem był brak
wystarczających dowodów. Decyzja zaskakująca ponieważ przesłuchano
kilkudziesięciu świadków – wielu kilkakrotnie, powoływano biegłych od
balistyki a do akt sprawy włączono amatorskie filmy nagrane komórkami.
Ponad sto tomów akt okazało się być jednak nie wystarczające by wskazać
winnego lub uznać, że wszystko były ok.
O tym tragicznym wydarzeniu napisano już wiele - łącznie z
artykułem w angielskojęzycznej Wikipedii. Maxwell Itoya od pięciu lat
mieszkał w Polsce. Żył z żoną Polką z którą miał trojkę dzieci. Z pracy
na stadionie utrzymywał rodzinę, w tym też opłacał wynajmowane wspólnie
mieszkanie. 23 maja 2010 rok na bazarze w okolicy stacji PKP Stadion -
wówczas części likwidowanego Jarmarku Europa nieumundurowani policjanci
podczas rutynowej akcji na handlujących tzw. „podróbkami” zatrzymali
pewnego czarnoskórego sprzedawcę. Jak zeznali świadkowie policja już
wtedy wykazała się niezwykłą brutalnością. Przechodzący Itoya widząc
zamieszanie próbował apelować o spokój, negocjować. Tu padł strzał.
Pominięcie procedury według, której policjant powinien najpierw ostrzec o
swoim zamiarze a później jeszcze oddać strzał ostrzegawczy w
bezpiecznym kierunku, policja tłumaczyła wyjątkową sytuacją.
Funkcjonariusze oskarżyli Maxa, że próbował wyciągać broń z policyjnej
kabury. Publiczne relacje zaprzeczają tej wersji: Max miał trzymać
podniesione ręce a widząc wymierzoną w siebie policyjną lufę krzyknął:
„Zastrzelisz mnie? Za co? Ta sytuacja nie wymaga pistoletów!”. Inni
komentatorzy mówili o szamotaninie i nieznajomość kontekstu kulturowego,
innych wzorcach rozmowy i temperamencie czarnego i białego. Liczne
artykuły, które szczególnie tuż po wypadku pojawiały się w mediach
mówiły głównie o rasizmie i wspomnianym już kontekście kulturowym.
Symbolicznym stał się fakt, że tragedia miła miejsce w trakcie obchodów
Dnia Jedności Afryki w Warszawie: z jednej strony tańczący kolorowy tłum
z drugiej czarna ofiara podszytej ksenofobią brutalności policji.
Pojawił się też temat imigrantów, ich społecznego i materialnego statusu
w Polsce. Wydarzenie łatwo było wpisać w ciąg obrazów znany z innych
państw zachodnich: zderzenie cywilizacji i walką o rasowe wyzwolenie.
Czarnym przypomniano, że są czarnymi a białym, że mają u siebie „obcych”
- i wszystko stało się jasne, pozornie.
W tej układance zabrakło jednego ważnego elementu: „podróbki”.
Skarpetki czy buty „fałszywki” owszem występowały gdzieś na drugim
planie jednak mało kto zwrócił większą uwagę, że to właśnie do walki z
nimi zaprzęgnięto siły policji, również tej która wtedy pracowała na
Stadionie XX lecia. Kto kilka lat temu odwiedzał Jarmark Europa pamięta
sprzedawców, którzy na hasło „policja” zasłaniali plandekami towar –
najczęściej właśnie nieoryginalne buty, ubrania czy oprogramowanie.
Wówczas było to możliwe, dzisiaj jednak sytuacja się zmieniła. Walka o
tak zwaną „ochronę własności intelektualnej” stała się jednym z
kluczowych celów światowej polityki: patrz ACTA. Umowa ta nie dotyczy
jedynie dostępu do muzyki, literatury czy oprogramowania ale również
produkcji i sprzedaży wspomnianych już skarpet i butów.
Według wydanego w lipcu 2011 roku, przez Komisję Europejską komunikatu
najczęściej zatrzymywane na granicy towary to papierosy (34 proc.),
materiały biurowe (9 proc.), inne wyroby tytoniowe (8 proc.), etykiety,
metki i znaki (8 proc.), odzież (7 proc.) i zabawki (7 proc). Wśród nich
znalazło się również 1790 kurtek z Kubusiem Puchatkiem. Kurtki podobnie
jak reszta przedmiotów zostały zniszczone. Nie pomogło nawet pismo
szefa gdyńskiej Izby Celnej, który przynajmniej część ubrań chciał
podarować biednym dzieciom. Prawa do wizerunku misia i znaku towarowego
Walt Disney Company były najważniejsze. Chociaż więc urzędnicy czasem
kierując się ludzkim odruchem zdają sobie sprawę z absurdalności takiego
prawa - ton zdają się dyktować międzynarodowe przedsiębiorstwa, ich
adwokaci i lobbiści. Taką politykę najczęściej próbuje wytłumaczyć się
nie tylko dążeniem do wzrostu gospodarczego i dobrobytu ale też
wypływającą od konsumentów potrzebą kontroli jakości towarów i gwarancją
bezpieczeństwa. Oto mityczna wiara w logo, które ma cudownie sprawić,
że produkt z odpowiednią metką ma być lepszy niż ten bez chociaż często
oba powstały w sąsiedniej albo nawet tej samej fabryce. Do walki z
„nielegalnymi” produktami wciągnięte zostają coraz większe siły nie
tylko policji ale urzędników i prawników. Maxwell Itoya zginął z ręki
policjanta, który prawdopodobnie nadużył swoich kompetencji i nie
dobrze, że ta sprawa nie została jeszcze wyjaśniona. Warto jednak się
zastanowić czy głębszym powodem nie był kolor skóry ofiary czy kulturowy
dysonans poznawczy ale właśnie prawo, które zezwala na ściganie i
wykluczanie ludzi ze względu na to czy są gotowi oddać należny hołd
„logo”.